Bosa Osa

Z przymrużeniem oka,

czy też . . . zupełnie serio?

Oakton jest maleńkim miasteczkiem wtulonym w asymetrię niekończących się widocznych ze wzgórza winnic.

Ale dzisiaj, wiatr od oceanu nie muska mojej zmęczonej podróżą twarzy, a wysokie wonne cedry nie oferują

upragnionego cienia . . .

Zaczęło się jak w nudnym filmie, w którym długo, długo zupełnie nie dzieje się nic, gdy nagle w jednym momencie

zmienia się wszystko . . .

Do opuszczonego domu Ciotki Poli dobrnęliśmy długo po północy. Zmęczeni jazdą w burzy, która nie chciała

się skończyć, w rozdzierającym niebo raz-po-raz neonowo-fioletowym świetle błyskawic, teraz nie myśleliśmy o niczym innym

jak o uwolnieniu się od mokrych ubrań i natychmiastowym spoczynku.

 

- "Ale jak byłoby dobrze przed snem choć umyć się w ciepłej wodzie?" - myślałam - szamotając się ze starą, zardzewiałą bramą.

Gdy wreszcie zwolniła, zarośnięty wysoką trawą długi, znajomy wjazd wydał mi się ogromnie smutny i opuszczony . . .

Z samochodu wybiegliśmy szybko aby schronić się pod dużym dachem ganku, gdy na frontowych drzwiach dostrzegliśmy

łopoczącą mokrą teraz kartkę. Informowała, że stare zamki dla bezpieczeństwa zmieniono, a nowy klucz możemy odebrać

w winnicy obok. - "Jedź sam!" - nie wiem dlaczego natychmiast zadecydowałam. - "Ja poczekam!"

I ktoby tę inną resztę mógł wtedy przewidzieć?

Deszcz jednak nie ustawał, a wiatr wzmagał się. Wydawało się przez chwilę, że burza zawraca. Pomyślałam teraz o starej

mojej Ciotce Poli. Przypomniałam sobie moją ostatnią z nią rozmowę. Właśnie tutaj, na tym ganku. Jej smutny, pożegnalny

w moją stronę uśmiech. Było to przecież jak wczoraj . . .

A ja teraz stałam tu i nikogo już nie było. Niedopowiedzianych tyle słów, niedokończonych tyle spraw zawisło w głuchej pustce.

Dlaczego? Wydawało się, że całe godziny, całe lata płyną, a ja tu dalej stoję i czekam. Znowu czekam.

Na co?  Wybiegłam spod dachu. W ciemności, przedzierając się przez wysoką, mokrą trawę, dobiegłam do tyłu domu,

w miejsce gdzie będąc dzieckiem bawiłam się z Dziadkiem w sklep - używając do tego mały kuchenny lufcik.

- "Jeżeli to się nie otworzy" - nie wiem po co powiedziałam głośno - "To mnie tutaj nie chcą!" . . . ale lekkie pchnięcie zaprosiło

do środka.

 

Dom wewnątrz był pusty. Zupełnie pusty. Nic nie stało, nic nie wisiało, nic nie leżało. Nie było nic.

Nie wiem dlaczego tak to mnie zaskoczyło wtedy. Może spodziewałam się, że czas dla mnie nie minął i kiedy tu przyjadę dalej pachnieć

będzie świeżo pieczonym chlebem Poli, a Dziadek troskliwie znowu zaprosi mnie na śniadanie. Są chwile, kiedy nagle - po prostu -

dorastamy. Dorastamy o całe lata, o całe życie. Tak to się właśnie i ze mną stało. W tej jednej chwili zdałam sobie sprawę,

że przyjazd mój do Oakton odkładałam tyle lat, bo bałam się zobaczyć życia tym czym jest: przemijającym czasem!

Czasem, który jest bezlitosny. Nie pozwala na powroty, poprawki, bo porusza się tylko w jednym kierunku: do przodu.

Biada tym którzy o tym w porę nie wiedzą. Nagle zrozumiałam o czym Ciotka Pola mówiła, że: "Czas nie jest jak źle złapany pociąg,

z którego można wysiąść i zawrócić żeby zacząć swoją podróż od nowa" (So first, you better know your destination).

 

Z frontu dobiegło głośne nawołanie i krzyki. Zapaliło się słabe światło. - "Osa, - mamy nasze klucze i jakiś tu obraz pociągu, który" . . .

"Wiem"- zawołałam.- "Ciotka Pola" - dokończyłam - "kazała zostawić dla mnie"!

Oprócz obrazu z rospędzonym pociągiem Ciotki Poli dostałam po niej jej pamiętniki, przepisy, rady i . . .?!- słoneczne mapy nieba.

- skrzętnie przewiązane kolorowymi "Good Luck" sznureczkami, wszystko zapakowane w skórzane pudła, - dla mnie są bezcenne!

Oh! Kochana moja Pola,  gdzieś pewnie siedzi tam na obłoczku, patrzy na nas i cieszy się, że tym wszystkim dzisiaj się z Wami dzielę!

 

Carpe Diem - więc Moi Przyjaciele, Carpe Diem! Cieszcie się życiem, podejmujcie najlepsze decyzje w odpowiednim czasie

(bo tylko wtedy są dobre) i wysyłajcie swoje "Biało-Czerwone" skądkolwiek jesteście!



Niekażda Osa

lubi być zupełnie bosa.